Admiralette: Księga Pierwsza

Na ten poniedziałek miałem już przygotowaną recenzję zupełnie innej książki. Była napisana, prawie w pełni gotowa do publikacji na blogu. Parę dni przed tym, mój początkowy plan jednak upadł. Oto bowiem swą pierwszą książkę wydał jeden z moich ulubionych polskich blogerów - Andrzej Tucholski z JestKultura.pl. "Admiralette: Księga Pierwsza" zapowiadane było jako morskie fantasy w najlepszym wydaniu. Czy oczekiwania fanów blogera zostały spełnione? O tym w dalszej części recenzji.

Koncept wydaje się całkiem intrygujący. Po morzach i oceanach wymyślonego świata pływa Flota. To ogromne skupisko statków, będące w praktyce czymś w rodzaju przemieszczającego się z dnia na dzień państwa. Czasem załodze zdarza się dobić do portów, by uzupełnić zapasy, większość czasu jednak wszyscy spędzają na wodach, unikając sztormów i innych zagrożeń, mogących zakłócić żywot wielonarodowego państwa na morzu.

Na tło zarzucona zostaje historia głównej bohaterki, Sephiry, będącej córką Admirała całej Floty, rządzącego nią z pomocą sprawdzonych doradców. Dziewczynę poznajemy jako trochę zbuntowaną nastolatkę, "cierpiącą" na typowy okres dojrzewania. Razem z nią spędzimy w "Księdze Pierwszej" trzy opowieści, po początkowej zapowiedzi wydające się oddzielnymi historiami, w praktyce będącymi jednak jedną, spójną historią.

Pomysł sam w sobie wydawał mi się dość ciekawy. To znaczy - tak widziała mi się historia samej Floty, tło dla dostarczonej tu opowieści. Opowiastka o Sephirze od początku zdawała mi się bowiem dość mocno trącającą o schematy baśnią, czerpiącą garściami z typowych książek reprezentujących młodzieżowe fantasy. I niestety, całość ostatecznie takim właśnie tworem się okazuje.

Początki z "Admiralette" są naprawdę trudne. Załamywałem wręcz ręce nad tym tytułem, początkowo szczególnie będąc rozdrażnionym stylem pisarskim Andrzeja. Dużo tu totalnie niepotrzebnych opisów oraz - co gorsza - jeszcze bardziej zbędnych dopowiedzeń, podczas których czytania czułem się, jakby był to tytuł skierowany do dziecka zaczynającego przygody z książkami, domagającego się podania dosłownie wszystkiego na tacy. Dialogi? Dość sztuczne. Parę żartów, które przewinęły się przez całą historię? W większości suchary.

Do tego jeszcze ta opowiastka, pachnącą kolejnym sztucznie hajpowanym młodzieżowym fantasy. Na szczęście nie została ona sknocona całkowicie i - jak to zwykle w przypadku takich pozycji bywa - ostatecznie w jakiś sposób zaczyna intrygować. Oczywiście nie jakoś nadzwyczajnie, ale wystarczająco mocno, by jednak książki na bok nie odłożyć i dokończyć tę krótkawą historię w niej zamieszczoną. 

Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia zwyczajnie z powiastką słabą. Słabą w dwóch najważniejszych aspektach - fabularnym oraz stylistycznym. Próbowałem się doszukać plusów, jednak było to zadanie nad wyraz uciążliwe i trudne do zrealizowania. Całość zdaje się być napisana na szybko, "na odwal się". A nie tego jednak od powieści, za którą jest mi dane płacić, oczekuję.

Naprawdę smutno mi się pisało te wszystkie krytyczne słowa na temat "Admiralette". Bardzo szanuję Andrzeja jako blogera, toteż liczyłem na to, że będę miał kolejny powód, by go na MajkOnMajk pochwalić. Niestety - pisanie książek nie idzie mu tak dobrze jak intrygowanie Czytelników swoimi postami. Czy uda się mu jeszcze wyrobić? Mam szczerą nadzieję, że tak. Na razie werdykt z mojej strony jest jeden - jeśli nie jesteś fanem blogowania Andrzeja, nie ma niczego, co mogłoby Cię zachęcić do przeczytania "Admiralette".

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

2 komentarze:

  1. Taka niestety smutna prawda.
    Miałam okazję zmierzyć się z wersją anglojęzyczną i muszę przyznać, że czułam się trochę jakbym czytała jedno z tych opowiadań do nauki języka, gdzie średnio dba się o wysoki styl i porywający "plot", który mógłby ująć czytelnika.
    Duże oczekiwania i równie spore rozczarowanie. Być może nie podpasowała mi również tematyka - nie moje klimaty…
    Nie powiedziałabym natomiast, że utwór jest napisany "na odwal się". Faktycznie- książka pozostawia wiele do życzenia, ale to chyba trochę zbyt ostre stwierdzenie.
    Mimo wszystko pewnie ciekawość nie pozwoli mi przejść obojętnie obok 'księgi drugiej'.
    Fajnie, ze pomimo swej sympatii do autora potrafiłeś szczerze, bez ogródek, napisać co sądzisz o jego pracy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja początkowo też byłem dość sceptycznie nastawiony do klimatu powieści, potem poczułem w tym potencjał - ostatecznie, niestety, niewykorzystany.
      Również pewnie sięgnę po "Księgę drugą" - szczególnie po prostu po to, by sprawdzić, czy pisarsko Andrzej pójdzie do przodu.

      Usuń