Mam czasem przy niektórych produktach kultury pewną konkretną rozkminę. Tyczy się ona rzeczy jakże ważnej i ogólnoubóstwianej - miłości. Miłości, którą serwuje się często w filmach, książkach, grach, muzyce (choć o tę ostatnią w tym przypadku najmniej mi chodzi). Tak często, że jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że zdecydowana większość tego typu utworów parę słów o miłostkach zawiera.
Przez jakiś czas podchodziłem do tego na zasadzie: "znowu wrzucają love, żeby niewiasty można było przyciągnąć do tego i by co bardziej wrażliwsi mogli sobie popłakać". No przecież znacie na pewno ten kulturalny standard: bohater(ka) poznaje drugą połówkę, są podchody, wreszcie całowanie w finałowej scenie, ewentualnie (rzadziej) śmierć miłostki. A że przez całą resztę filmu/książki/gry fabuła skupiała się na wybuchach, rozwalaniu przeciwników piłą mechaniczną i nalocie obcych z kosmosu? Oj tam, oj tam.
Ale wiecie co? Stwierdziłem ostatecznie, że to chyba jednak nie o to do końca chodzi. To znaczy - pewnie, ważne jest w dużej mierze też to ustandaryzowanie produktu, które jednak prowadzi do wzruszeń, płaczów i takiego rozmarzonego "oooh...", wydanego przez piękniejszą część odbiorców na widok całusków bohaterów. Ale jednak ma to też sens o wiele ważniejszy i mniej komercyjny!
Uświadomiły mnie w tym ostatecznie przemyślenia na temat kilku ambitniejszych książek, które dane mi było przeczytać w życiu. Część z nich to takie prawdziwe klasyki, część natomiast to twory bardziej niszowe, doceniane jednak przez znawców literatury. Głównym tematem żadnej z nich nie była miłość. Ale temat ten mimo wszystko pojawiał się, czasem nawet i w trochę podobny sposób do tego całowania się wśród latających flaków kosmitów.
Jaki więc z tych mych przemyśleń wniosek się pojawił? Że miłość pojawia się w tych wszystkich książkach, filmach i całej reszcie dlatego, że i w prawdziwym życiu się ona zjawia. Często znienacka, często w najbardziej nietypowych ku temu sytuacjach. Dokładnie tak samo jak w tych wszystkich produktach kultury. I nawet jeśli my nie całujemy się wśród wybuchów czołgów, tuląc się w wojskowych okopach, to i tak trochę takiej nietypowości w naszym miłosnym życiu się odkrywa.
Jest tym samym sens w tym, że James Bond poznaje przy każdej swojej misji piękną kobietę. Jest sens w tym, że Harry Potter, którego całe życie miało opierać się na walce z Lordem Vielokontem, również i na miłostki musiał tu znaleźć czas. Jest sens w związku Neo i Trinity z "Matrixa". No i jest też sens w naszych własnych, prywatnych lovelove.
I by zakończyć ten post jakoś nad wyraz ambitnie - podrzucam cytat. Pochodzący z czytanego przeze mnie ostatnio "Lodu" Jacka Dukaja, w którym również wątek miłosny się pojawia, choć jest to powieść naprawdę ambitna i nie przeznaczona dla byle niedzielnego Czytelnika.
Pokocha pan jedną, panie Gie, to już nie ma ratunku: pokocha pan inne. To jak z wódką. Albo jak z robotą krwawą. Pierwszy raz i przepadło: zostaje dziura w sercu. - Na dowód palnął się piąchą kwadratową w pierś. - Znaczy się, głód, panie Gie, głód.
Źródło: Flickr.com |
Myślę że miłość to jeden z tych tematów który można przedstawiać w nieskończoną ilość sposobów. Zawsze był obecny, jest i zapewne będzie. No cóż, każda historia jest inna, każdą można ciekawie opowiedzieć. Tak jak powiedziałeś, tak samo jak w życiu... :)
OdpowiedzUsuńA cytat świetny! :)
Masz rację!
UsuńA cytat i mnie - jak widać - ujął. Zresztą ja w ogóle zawsze doceniam książki, mające w sobie wiele takich frazesów, którymi aż chce się podzielić z innymi :)
Cytat mnie hm.. zafascynował, przeczytałam go kilkukrotnie i hm kurde jestem głupia, nie rozumiem... Mógłbyś wytłumaczyć, jakoś opisać ten fragment? Wybacz, ale naprawdę jest on dla mnie niezrozumiały. Co do miłości, powiem wprost ona się dobrze sprzedaje ;) Dla mnie wszystkie filmy, książki o miłości są strasznie przewidywalne, oczywiście są takie hm perełki, które czytasz oglądasz i o matko nie możesz się oderwać :) Szczerze? brakuje mi takiego filmu o miłości, który pokazałby ją w prawdziwym świetle jak to zazwyczaj jest, taka po prostu miłość bez tych wszystkich udziwnień.
OdpowiedzUsuńCytat odnosi się do swoistego uzależnienia od miłości - kiedy raz już spróbujesz, jak to jest kogoś kochać, chęć ponownego przeżycia tego uczucia będzie już za Tobą chodziła praktycznie zawsze.
UsuńCo do filmu natomiast - nie wiem, czy w tym przypadku mamy do czynienia z tytułem "bez tych wszystkich udziwnień", ale moją ulubioną produkcją romantyczną jest ciągle zdecydowanie "500 Days of Summer" :) Recenzja tutaj - http://www.majkonmajk.pl/2013/02/500-dni-miosci.html
Tak, miłość to częsty motyw w różnych dziedzinach. Tak było, jest i będzie. Niech sobie będzie wątek miłosny, niech będzie i scena łóżkowa, S/M... ale... ale niech to nie będzie "sprzedajne".
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że takim autorem jest... Sparks. Szczerze powiem: nienawidzę jego twórczości. Nie cierpię. Czytałam kilka jego powieści - nie jest to bezpodstawna nienawiść. Sparks używa tej samej struktury w tworzeniu "dzieła"... Pierwsza książka: o, całkiem fajna! Druga: nie jest źle. Trzecie, czwarta... nuda. To jest na sprzedaż. Zdecydowanie.
"50 twarzy Greya" - okay, dostrzegłam kilka walorów artystycznych w tej serii, aczkolwiek... gdy grupa moich znajomych chwali się, że czyta to i ocenia, jako wielce wartą książkę... cóż innego mi pozostaje jak wzruszyć ramionami? Film? Hmm... zobaczymy w przyszłym roku, ale szału się nie spodziewam.
Nie powiem, nietypowe przedstawienia mnie ciekawią. O, ostatnim takim zainteresowaniem (umiarkowanym) był film "Gwiazd naszych wina". Książki Greena nie czytałam, więc się szerzej nie wypowiem.
Zdecydowanie zszokował mnie "Krwawy chrzest". Rycerstwo, wierna miłość, kwiatki, pszczółki, aż tu nagle wejście w psychikę kobiety osamotnionej, czekającej wytrwale na swego lubego i końcowe S/M i mord. Kunszt artystyczny Magnuszewskiego sprawił, że stał się to mój ulubiony motyw miłosny.
Jeśli nie ma w tym przesadnego romantyzmu, motyw jest ujęty artystycznie, nie mam nic przeciwko. Nienawidzę chłamu. Typu "Dla Ciebie wszystko". I nie wiem, co zmusza internetowych recenzentów do pisania ogromnych not...
Pozdrawiam!
Wow, gratuluję odnalezienia czegokolwiek artystycznego w "50 twarzach"! Dla mnie to tylko i wyłącznie "chuj, dupa i kamieni kupa".
UsuńCo do "Gwiazd naszych wina" - mam na Kindle'u, przeczytam za jakiś czas i zrecenzuję.
A dlaczego recenzenci piszą taki ogrom postów o harlekinach? Bo dostają je za darmo od wydawców. Ale to temat na osobny wpis, który zresztą krąży za mną od jakiegoś czasu.
Pozdrawiam!
Haha, kamieniowania to tam raczej nie było. Chyba, że przespałam opis sodomii. Z przymrużeniem oka to piszę. :)
OdpowiedzUsuń