"To" Stephena Kinga, które recenzowałem na blogu jakoś na początku bieżącego roku, utwierdziło mnie w przekonaniu, że zdecydowanie muszę sięgnąć po więcej tytułów z dorobku tegoż autora. Już wówczas zapowiadałem zresztą, iż czeka mnie na pewno przygoda z "Carrie", które leżało wtedy od sporego czasu na mym e-bookowym czytniku. I wreszcie nadeszła pora, bym i po tę pozycję sięgnął.
"Carrie" możecie kojarzyć w dużej mierze z ekranizacji na podstawie tej króciutkiej powieści. Twór Kinga doczekał się bowiem aż dwóch przenosin na duże ekrany, wliczając w to produkcję z ubiegłego roku. Mam zresztą ciągle wrażenie, że filmowe wersje tegoż tytułu są w sporym stopniu bardziej popularne od książkowego pierwowzoru. Ja jednak przed sięgnięciem po którąkolwiek z filmowych adaptacji, wybrałem oryginał Stefana Króla.
Główną bohaterką całej fabuły książki jest tytułowa Carrie, dziewczyna mieszkająca w małej miejscowości w amerykańskim stanie Maine. Wychowywana przez surową matkę, będącą bardzo konserwatywną chrześcijanką, różni się zachowaniem i wyglądem od swoich rówieśniczek. Prowadzi to do częstego wyśmiewania jej przez koleżanki z klasy. Te jednak nie wiedzą o pewnej ważnej rzeczy, która również dla Carrie wydaje się być nie do końca jasna - dziwna dziewczyna posiada bowiem zdolności telekinetyczne.
Jak już zaznaczyłem tu kilkukrotnie, recenzowana dziś książka, delikatnie mówiąc, nie należy do najgrubszych. Papierowa edycja zawiera raptem jakieś dwieście stron, co zdecydowanie nie jest wynikiem zapierającym dech w piersiach. Nie znaczy to jednak, że mała objętość "Carrie" jest minusem tej książki. Stephen King bowiem naprawdę dobrze wykorzystał ustaloną przez siebie liczbę stron.
Można się tym samym domyślić, że główna oś fabuły "Carrie" nie przeciąga się miesiącami czy latami. Najważniejsze wydarzenia opowiedziane w książce to tak naprawdę parę czy też paręnaście dni wyciągniętych z życia bohaterki. Również i tutaj jednak King zastosował element, który tak bardzo spodobał mi się w "To". Co chwilę, pomiędzy kolejnymi etapami tej krótkiej przygody Carrie, pojawiają się więc przerywniki, dopowiadające nam więcej o jej życiu. Czasem są to fragmenty artykułów z gazet, czasem komunikaty policyjne, a jeszcze innym razem fragmenty książki dziewczyny, która miała okazję poznać główną bohaterkę. Fajna i wprowadzająca powiew świeżości sprawa.
Co ciekawe, w tych właśnie przerywnikach King często w jakiś sposób zdradza dalszą część głównej osi fabularnej. Nie przesadnie dosłownie, aczkolwiek nakierowuje nas wystarczająco, by domyślić się, co będzie dalej. Czy znaczy to jednak, że w pewnym momencie "Carrie" przestaje wciągać i trzymać w napięciu? Nic bardziej mylnego! Nawet, gdy wiemy, co za chwilę się stanie i tak z niecierpliwością czekamy na to, jak zaprezentuje to ostatecznie autor.
Jestem z "Carrie" naprawdę zadowolony i właściwie nie doszukałem się tu żadnych błędów. To tytuł w sam raz na rozpoczęcie przygody z Kingiem - jest krótki (nawet bardzo), intrygujący, a do tego posiada wystarczająco charakterystycznych elementów dla pisarstwa tego autora. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak powiedzieć tylko krótkie: polecam.
Kurczę, a ja akurat przygodę z Carrie zaczęłam od filmu. Tego z 1976. Książkę na pewno też kiedyś przeczytam. Za to jakoś nie mogę się przemóc, żeby obejrzeć ostatnią ekranizację, bo wmówiłam sobie, że będzie tandetna. Stara, jak na tamte czasy, była bardzo okej. #firstworldproblems
OdpowiedzUsuń