Ostatnio miałem dość wkurzającą sytuację. Obudziłem się z samego rana i - jak zwykle - by szybko się pobudzić zacząłem sprawdzać wszystko co możliwe na telefonie. Esemesy, które dotarły w nocy, Snapchata, Instagram, powiadomienia na Fejsie, maile. Klikam tak i klikam, aż wreszcie telefon mi zwyczajnie padł. Szybko podłączyłem go do ładowania i skoczyłem się przygotować do biegania.
Gdy byłem już gotowy do wyjścia, postanowiłem sprawdzić, czy z telefonem wszystko gra. Moim oczom pojawiła się klawiatura nakazująca mi wpisanie swojego PIN-u. Pierwsza próba - nieudana. Druga - tak samo. Postanowiłem zaryzykować licząc na "do trzech razy sztuka". Niestety - znów pudło. Musiałem wpisać PUK, którego przy sobie nie miałem. Tym samym potrzebowałem zadzwonić do rodzinnego domu, by ktoś mi ten kod podyktował. Problem był jeden - ze swojego telefonu skorzystać nie mogłem. Wkurzyłem się. Poszedłem więc biegać.
Dobrze wiedziałem, że gdy zrobię te dziesięć kilometrów, wkurzenie ze mnie wyparuje. Wrócę i będę miał to właściwie głęboko gdzieś, dzięki czemu do sprawy podejdę na luzie i bez robienia z niej wielkiego problemu. I oczywiście to zadziałało. Miałem godzinę na dokładne przemyślenie wszystkich możliwości, dzięki czemu ostatecznie bez problemu odzyskałem kontrolę nad swoim telefonem. Mała podpowiedź na przyszłość, gdyby kogoś też taki problem złapał - ze Skype'a można dzwonić też na komórki i stacjonarne.
Główny hint na dziś brzmi jednak inaczej i jest zdecydowanie bardziej ogólny. Zawarłem go już w tytule, by trafiał jak najmocniej się to tylko da. Masz zły dzień? To rusz tyłek i wyjdź pobiegać! Niesamowitym jest, jak wiele trosk w czasie biegania odchodzi w niepamięć. Złamane serce? Kłótnia z kimś bliskim? Niezdany egzamin? Wskocz w sportowe buty i zrób tyle kilometrów, na ile Cię stać. Nawet jeśli ostatecznie nie będziesz miał po powrocie całej sprawy totalnie głęboko gdzieś, to na pewno podejdziesz do niej rozsądniej i bardziej na luzie.
Słyszałem kilka razy, że podczas biegania ludzie zupełnie nie myślą o jakichkolwiek sprawach życiowych i poddają się wyłącznie wysiłkowi. Ja to nie do końca tak odczuwam. Zdecydowanie wolę myśleć nad czymś podczas biegu. Znaleźć jakiś problem, z którym mogę się uporać. Wtedy mam wrażenie, że radzę sobie z nim nie siłą psychiczną, a fizyczną. Problem zdaje się wypływać ze mnie razem z potem. Jakkolwiek ohydnie to może brzmieć.
Dlatego ja nawet wolę mieć jakiś kłopot do rozwiązania podczas biegu. Wtedy profit jest podwójny: nie dość, że uporam się z samym problemem, to na dodatek mam się czym zająć w ciągu tej godziny, przez co nudzi mi się zdecydowanie mniej. Wychodzi więc na to, iż im ciężej człowiek ma w życiu, tym bieganie przychodzi mu łatwiej. Serio - sprawdzone osobiście.
Powtórzę więc jeszcze raz: jeśli masz jakiś życiowy dylemat lub zwyczajnie zły dzień - idź pobiegać. Tyle, ile dasz radę. Prawdopodobnie uda Ci się zresztą pokonać większy dystans niż w "normalnych warunkach". A na dodatek pozbędziesz się albo chociaż zminimalizujesz swój problem. Czyż nie brzmi to prześwietnie?
Źródło: Flickr.com |
potwierdzam : ) to działa!
OdpowiedzUsuńrównież potwierdzam, sport lekarstwem na zło ;)
OdpowiedzUsuńto ja też: potwierdzam, polecam! :D
OdpowiedzUsuńNie potwierdzam, to nie działa ;). Próbowałem kilku sportów, w tym biegania. Po zakończeniu jedyne co czuje to że jestem zmęczony i brudny. Jak widać - nie ma idealnej recepty na odstresowanie dla każdego.
OdpowiedzUsuńMoże to przychodzi dopiero po pewnym czasie, ja obecnie zmęczenia po biegu prawie w ogóle nie czuję, ale na początku rzeczywiście bywało ciężko :)
UsuńPo przeczytaniu czuję się zmotywowana,dziękuję! Jutro przetestuję na własnej skórze czy to działa. Trzymajcie kciuki! :)
OdpowiedzUsuńTrzymamy! :)
Usuńrobię tak od dawna, przyszło dość naturalnie, po prostu by wyładować złość :D
OdpowiedzUsuń