Uwagę przyciągają dwa rodzaje filmów: te, które zapowiadają się na naprawdę świetne tytuły oraz te, które walą po oczach swoją absurdalnością czy kontrowersyjnością. "Mordercza opona" z samej swej nazwy odpowiada tej drugiej kategorii. Długo się zastanawiałem, czy sięgnięcie po ten dziwaczny tytuł będzie aby na pewno dobrym pomysłem. Przemogłem się jednak ostatecznie i tym samym przybywam do Was z recenzją tej absurdalnej produkcji.
Polski tytuł zdradza właściwie całą fabułę tegoż tworu. Owszem - śledzimy w nim losy opony, która zabija ludzi. Pewnego dnia postać ta zwyczajnie otrzepuje się z kurzu i rusza w podróż pełną czekających tylko na jej nadejście ofiar. Jednocześnie jednak fabułę nakręca również drugi, bardzo ważny w całości motyw.
Historię opony śledzą bowiem widzowie, którzy specjalnie za to zapłacili. Przyjechali na wielkie pustkowie, dostali do rąk lornetki i nakaz obserwacji morderczej opony, w trailerze nazwanej swojsko i ludzko, Robertem. Również ta grupka okaże się ostatecznie istotnym elementem całego filmu. To, dlaczego tak będzie, warto jednak sprawdzić samemu.
Bo ja się właściwie bawiłem przy tym... całkiem dobrze. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest wielki hit kinowy, trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Ale też zwyczajnie nie jest to szmira, jakiej można by się spodziewać z wielu powodów. "Mordercza opona" trwa niecałe półtorej godziny i czas ten wykorzystuje całkiem rozsądnie. Akcja toczy się cały czas, widz ma więc zapewnioną rozrywkę na jakimś tam poziomie.
Ale trudno jednoznacznie powiedzieć, czym gatunkowo jest "Mordercza opona". To nie jest ani film klasy Z, pokroju "Rekinoośmiornicy" czy innego "Megaszczęki kontra megamacki" (wciąż sobie mówię, że kiedyś obejrzę to po jakichś mocnych środkach), ani też nie jest to pełnoprawna komedia. Jasne, w jakiś sposób jest to zabawny twór, ale raczej zadziwiający swą absurdalnością niż rozbawiający do łez z powodu żartów.
Co jednak jest najbardziej popieprzone - ten film zdaje się mieć jakiś autentyczny, metaforyczny przekaz. Na początku "Morderczej opony" pojawia się zdanie: "film, który zobaczycie, jest hołdem złożonym bezsensowności". I rzeczywiście w jakimś stopniu może tak być, ale - totalnie paradoksalnie - sama produkcja bezsensowna nie jest. Jakkolwiek idiotycznie to brzmi: film o oponie zabijającej ludzi ma przekaz.
Nie mówię, że "Mordercza opona" jest filmem, który musicie zobaczyć, bo tak ewidentnie nie jest. Ale nie mogę też ukrywać, iż seans ten jest doświadczeniem ciekawym i chyba całkiem wartym przeżycia. Ja tego absurdu może nie pokochałem, ale poczułem do niego pewnego rodzaju sympatię. I przyciągnął mnie on wystarczająco mocno, bym zechciał dalej brnąć w twórczość autora tejże produkcji, pana Quentina Dupieux.
Obejrzałam zupełnie przypadkiem już jakiś czas temu - jedyne słowo jakim potrafię określić ten film to ,,popieprzony" a końcowa scena zupełnie mnie rozwaliła :D Twórca musiał mieć bardzo ciekawą wyobraźnię, albo dobre melo.
OdpowiedzUsuńOj tak, końcówka zdecydowanie robi swoje! :D Dupieux stworzył jeszcze kilka takich popapranych filmów (i ciągle tworzy!), więc całkiem możliwe, że dopomaga sobie jakimiś substancjami podczas ich kręcenia :)
Usuń