Rzadko myślę o śmierci. Chociażby dlatego, że bynajmniej nie planuję jej w najbliższym czasie czy zwyczajnie dlatego, iż uważam się za osobę nadzwyczaj pozytywną. Czasem jednak jakieś egzystencjalne myśli do głowy przychodzą, nawet, jeśli nie są one do końca poważne. I takiego bakcyla złapałem właśnie ostatnio.
Doszedłem bowiem do jednego konkretnego wniosku - najlepiej byłoby umrzeć nagle. Być zupełnie nieprzygotowanym na śmierć, o jej nadejściu dowiedzieć się ułamek sekundy przed ostatecznym końcem. Są ludzie, którzy chcieliby sami odebrać sobie życie w odpowiednim momencie, są też tacy, co liczą na dokładne lekarskie wyliczenie, ile dni im zostało. Ja ostatnio stwierdziłem jednak, że obie te opcje nie są zbyt dobre.
Wolałbym umrzeć nagle. Od uderzenia samochodu jadącego dwieście kilometrów na godzinę. Od strzału snajperskiego, który wyłączyłby mnie ot tak, jak za kliknięciem przełącznika. Od nagłej eksplozji atomowej. Cokolwiek - byle tylko myśli urwały się wystarczająco szybko, by mózg nie zaczął rozmyślać o obecnej sytuacji na pełnych obrotach.
Dlaczego? Bo wtedy byłoby mi smutno. Niekoniecznie z samego faktu, że umieram. Bardziej żal by mi było tego, iż tak wielu rzeczy, które kiedyś tam planowałem choćby przez ułamek chwili, nie udało mi się ostatecznie dokonać. Bo choćby żyło się i tysiąc lat, nigdy nie spełni się wszystkich możliwych pragnień. Co chwilę bowiem dochodzą jakieś nowe.
Gdyby ktoś powiedział mi: "został Panu rok życia" - byłbym wkurzony. Znaleźliby się tacy, co zarzuciliby czymś w rodzaju: "przecież teraz możesz wydać wszystkie pieniądze na podróż życia!". Co mi jednak z tego, że odbyłbym nawet i trip dookoła świata, skoro wciąż dobrze wiedziałbym, iż istnieją marzenia, których nie spełnię. I one wszystkie trafiłyby mnie w dzień ostateczny.
Wtedy wkurzyłoby mnie, że nie zdążyłem się nauczyć jakiegoś języka, choć marzyłem o tym dokładnie prze jeden dzień swego życia. Że nie przeczytałem książki, którą zawsze odkładałem na później, bo przede mną pojawiały się lepsze. Że nie przesłuchałem płyty sprzed pięćdziesięciu lat, na którą nigdy nie znalazłem wolnej chwili z powodu natłoku premier. Że nie spróbowałem jakiejś dziwacznej potrawy, widzianej i upragnionej tylko raz w życiu. Zawsze znalazłoby się coś, na co nie starczyło czasu.
Dlatego wolałbym umrzeć ot tak, zupełnie nagle, bez świadomości tego, że za ułamek sekundy zniknę z tego świata. By zasnąć bez świadomości tego, iż czegoś już nie uda mi się w życiu zrobić. By nie mieć już czasu na wybór, które marzenia są ważniejsze od innych. Żyć długo, umrzeć nagle.
Źródło: Flickr.com |
mówi się; co nagle to po diable. mimo wszystko też wolałabym nie wiedzieć, ile mi zostało. chociaż tak naprawdę nigdy nie wiadomo.
OdpowiedzUsuńale sama świadomość, że ktoś nam coś narzuca (został panu rok życia), przestawia świat do góry nogami w negatywnym tych słów sensie, mnie nie przekonuje.
Zgadzam się, zdecydowanie nie chciałbym czuć tego z góry postawionego przede mną odliczania do śmierci.
Usuń