SuperMajk

I tried to tell all my friends when I was a kid that I had powers and nobody wanted to believe me.

Tymi właśnie słowami zaczyna swój kawałek "Immortal" Kid Cudi. To jeden z singli do, moim zdaniem, mocno niedocenionej i przesadnie krytykowanej płyty "Indicud", wydanej w ubiegłym roku. Cytat ten ma w odniesieniu do reszty tekstu kawałka znaczenie bardziej metaforyczne, ja jednak dziś chciałbym go użyć zdecydowanie bardziej dosłownie.

Nie, nie mówiłem kumplom w dzieciństwie, że mam supermoce. No chyba, że wspólnie postanawialiśmy bawić się w jakichś szalonych Power Rangersów i inne modne wówczas przygody ratujących ludzkość osobników. Wtedy mieliśmy między sobą wspólną umowę i razem wyobrażaliśmy sobie wybuchy, potwory i lasery. I pewnie w każdym z nas kiełkowała gdzieś pewna myśl - że takimi superbohaterami chcielibyśmy być naprawdę.

Te dziecięce marzenia były naprawdę świetne. Można było po obejrzeniu kolejnego odcinka "Dragon Balla" wyciągnąć przed siebie ręce i biegać po domu, udając, że się lata. Potem z kumplami zamieniać się w trenerów Pokemonów i jednocześnie stawać się jednymi z tych słynnych wówczas stworów. Być Pikachu i razić przeciwnika prądem wydobywającym się z własnego ciała. I choć dobrze wiedzieliśmy, że nic takiego nie dzieje się naprawdę, nasza niepisana umowa braterska zakładała, iż to wszystko jest jednak w pełni realne. Oczywiście - tylko dla nas.

Uwielbiałem oglądać przygody bohaterów o niewystępujących w prawdziwym świecie zdolnościach, czytać o nich, słuchać opowieści. I - co może najważniejsze - wczuwać się w to oraz chcieć być tacy jak oni. Móc też latać, być nieśmiertelnym, razić ludzi laserami z oczu, poruszać się po mieście przy użyciu kleistej pajęczyny. A wszystko to, by ratować ludzkość i być dzięki temu znanym, acz jednocześnie tajnym, bo zamaskowanym superbohaterem.

Czasem więc zwyczajnie leżałem na łóżku i wyobrażałem sobie przeróżne sytuacje. Że walczę w powietrzu z jaszczuropodobnym stworem, pokonując go przy użyciu kultowego Kamehameha. Że bronię Ziemi przed nadlatującym z kosmosu meteorytem, niszcząc go na tryliardy małych kawałków. No i - a jakżeby inaczej - że ratuję piękną kobietę w opałach. Prawdziwy macho już od dzieciństwa.

Sedno tych rozmyślań jest jednak jeszcze inne - ja bowiem wciąż uwielbiam to robić! Wciąż czasem odlatuję gdzieś myślami i zaczynam wyobrażać sobie jako superbohatera. Czasem przychodzi mi to mimowolnie, a czasem - gdy jestem zbyt zabiegany - ratują mnie sny, dostarczając pożywki pod postacią scen, w których ratuję ludzkość. 

Znaleźliby się pewni jacyś wielce dojrzali, którzy uznaliby to za głupotę i symbol niedojrzałości. Tego pierwszego określenia bym się wyparł, drugie natomiast podtrzymałbym, acz ze zdecydowaną dumą i uśmiechem na twarzy. Wielokrotnie podkreślałem bowiem w swym życiu, że podstawą radości jest posiadanie w sobie czegoś z dziecka. Ja wciąż mam takiej zawartości w swoim mózgu mnóstwo, co zawsze oznajmiam bez jakiegokolwiek zawahania. 

Ja zresztą wręcz pewien jestem, iż nie tylko mi do głowy przychodzą czasem myśli o szalonych eskapadach w bitwy przeciwko złym kosmitom. Powiem więcej - jestem pewien, że i wśród moich Czytelników ktoś taki się znajduje. Może się tego nawet i wstydzi i kryje to w sobie. Ponawiam więc - nie ma czego! Lepiej jest bowiem myśleć o nierealnych, acz fantastycznych i radosnych przygodach niż ciągle katować się Weltschmerzem. 

To rzekłem ja, wciąż rozmarzony wieczny dzieciak, pozostający w swych marzeniach prawdziwym superbohaterem rodem z najlepszych komiksów.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

Źródło: Flickr.com

0 komentarze: