Z nieukrywaną radością przyjąłem do wiadomości fakt, że Ignacy Karpowicz wypuścił właśnie na rynek swoją kolejną książkę. Po jego "Ościach", "Balladynach i romansach" oraz "Niehalo", każdą jego powieść przyjąłbym z otwartymi ramionami. "Sońka" przyciągała mą uwagę jednak także tym, że zapowiadała się na projekt zupełnie odmienny od pozostałych tworów polskiego pisarza. I rzeczywiście takim ostatecznie się okazała.
Niejaki Igor, reżyser teatralny, gubi się na rozległych wiejskich terenach Polski. Trafia do okolicy, zamieszkanej tylko przez jedną kobietę - tytułową Sońkę. Nietypowa starsza pani przyjmuje gościa z otwartymi ramionami i jednocześnie postanawia zdradzić mu historię swego życia. Ta z kolei sięga aż po czasy drugiej wojny światowej i obfituje w wydarzenia, które Czytelnika szczerze wstrząsają.
Bo muszę to przyznać - cała "Sońka", w szczególności zaś jeden konkretny moment, poruszyły mnie dogłębnie. Ja raczej nie jestem człowiekiem, który swoje emocje wywołane produktem kultury wykazuje na prawo i lewo. Potrafię czytać o śmierci, płaczu i żalu, jednocześnie przegryzając sobie pizzę i popijając piwko. Tu w pewnym momencie jednak tego nie potrafiłem. Zastygłem na chwilę w bezruchu i patrzyłem wybałuszonymi oczami na leżącą przede mną książkę.
Karpowicz wplata tutaj w kilku miejscach swój charakterystyczny luz, dowcip i nowoczesność, mimo to jednak, "Sońka" jest ewidentnie o wiele poważniejszym tytułem od jego reszty książek. Czuć tu ten charakterystyczny klimat polskiego pisarza, ale nie pokazuje on tu takiego charakteru, jak w "Ościach" czy "Balladynach". Tym razem mamy do czynienia z powieścią bardziej dojrzałą i skupioną na mniej humorystycznym, a bardziej dosadnym podejściu do życia.
Zdarzało się wręcz czasem, że myślałem o "Sońce" jako o swego rodzaju powieści poetyckiej. I choć brzmieć może to dla części osób trochę odstraszająco, tak myśleć należy raczej o pozytywnej stronie tego określenia. Mi kojarzy się ta książką trochę z wyjątkowym "Tato, gdzie jedziemy?" i może nieprzypadkowo położyłem te dwa tytuły na półce obok siebie.
"Sońkę" raczej trudno porównywać z innymi książkami Karpowicza na zasadzie "gorsza/lepsza", bo jest to tytuł najbardziej wyróżniający się z nich wszystkich. To takie spotkanie pisarza z bardziej poważną tematyką, ukazującą go Czytelnikom w zdecydowanie innym świetle. Przeczytać zdecydowanie warto i podejść może do tej powieści każdy, tym bardziej, że całość jest naprawdę krótka, więc jej ukończeni nie zajmuje dużo czasu. Polecam.
fajnie, właśnie szukałam jakichś ciekawych nazwisk z polskiego podwórka :)
OdpowiedzUsuńTo dopisz sobie koniecznie też Pilcha do listy! :)
UsuńJa za to z chęcią przeczytałbym w końcu recenzję, w której Sońka jest krytykowana. Sam zgodnie z odczuciami wychwalałem ją pod niebiosa, robisz to ty, robią to inni, ale przecież musi się znaleźć jakiś malkontent :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Michał
Ja widziałem nie tyle pełnoprawną recenzję, co dość obszerny krytyczny komentarz/wymianę zdań pod tekstem o "Sońce" bodajże na NaTemat :)
Usuńkocham Karpowicza. nawet poświęciłam Jemu ostatni wpis u mnie - czytam własnie "Cud" ; ) genialnie napisane, z resztą jak pozostałe pozycje.
OdpowiedzUsuńw każdym raziem z chęcią sięgnę też po "Sońkę" nawet jeśli odbiega nieco od reszty.
A mi właśnie "Cud" i "Gesty" zostały jeszcze do przeczytania. Liczę, że dorwę się do nich w najbliższym czasie :)
Usuń