Marsjanin


Przeklęci ci, którzy oglądają ekranizacje swoich ulubionych książek. Przeklęci, bo nastawieni do filmu inaczej niż cała reszta. Bo zawsze, choćby nie wiem co, podczas seansu (czy też po nim) odbywa się w głowach takich ludzi zaciekła dyskusja. Czy twórcy dobrze zobrazowali to, co było napisane w oryginale? Czy nic nie przeinaczyli?

Ostatnio wyjątkowo dużo osób musiało się zderzyć z taką sytuacją. W kinach pojawił się bowiem "Marsjanin" - film na podstawie książki, która w naszym kraju (podobnie jak w Stanach) bardzo dobrze się sprzedawała i zagościła pod niejednym nadwiślańskim dachem. Ja również byłem jednym z tych, którzy hitem Andy'ego Weira się wręcz zachwycali. Pisałem o tym w swojej recenzji, którą znajdziecie TUTAJ.

Oczekując na filmowego "Marsjanina", byłem jednak wręcz pewien, że otrzymam ekranizację na naprawdę wysokim poziomie. I nie - nie chodziło tu wcale o to, że za reżyserię całości zabrał się sam Ridley Scott, a obsada (Matt Damon, Jessica Chastain) godna jest największych blockbusterów. Książka Andy'ego Weira była po prostu wręcz stworzona pod scenariusz filmowy.


Twórcom ekranizacji udało się zaś wyciągnąć z powieści całą jej esencję. Zwroty akcji, ciągłe napięcie, charakterystyczny humor - to wszystko jest zarówno w książce, jak i filmie. Kinowa wersja w zasadzie nie różni się fabularnie od oryginału, a wręcz niektóre teksty są żywcem z niego wyciągnięte. I bardzo dobrze!

Okazuje się, że na ekranie sprawdza się wszystko to, co sprawiło, że książkowy "Marsjanin" był tak oryginalny na tle innych książek science-fiction. Choć opowieść o pozostałym samotnie na Czerwonej Planecie astronaucie może w pierwszej chwili wydawać się trochę nudna, szybko okazuje się, że o znużeniu nie ma tu w ogóle mowy. Jest nagrywanie się głównego bohatera kamerą, co tworzy swoisty "dziennik pokładowy", jest (popularno)naukowe tłumaczenie tego, co zrobić, by przetrwać na Marsie. I wszystko to sprawdza się w filmie!

Oczywiście, całego tego typu materiału jest sporo mniej niż w książce, ale zdecydowanie nie ma co narzekać. Filmowy "Marsjanin" i tak trwa dwie i pół godziny, które zostały wykorzystane nadzwyczaj dobrze. Chwilowe przystopowanie akcji, powodujące lekkie znużenie, można odczuć tylko raz, na chwilę, mniej więcej w 3/4 całości. Poza tym - jest emocjonująco, wciągająco, a na koniec (jak na amerykański film przystało) trochę wzruszająco.

Piszę ciągle ten tekst z perspektywy człowieka, który czytał książkę. I takim osobom jak ja, mam do powiedzenia już tylko jedną rzecz - idźcie do kina, nie zawiedziecie się. A co z tymi, którzy z książką do czynienia nie mieli? Cóż - tym bardziej idźcie! Wybawicie się pewnie jeszcze lepiej, bo nie będziecie kojarzyć fabuły, a sporo sytuacji jest tu nieprzewidywalnych. Gdy natomiast już wyjdziecie z kina, zaufajcie mi - będziecie chcieli KONIECZNIE przeczytać książkowy oryginał. I słusznie, bo to naprawdę dobra rzecz!

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

0 komentarze: