Mało jest tak wspaniałych historii w grach wideo, jak w trzecim "Wiedźminie". Historii, które poruszają tak mocno, że myśli się o nich jeszcze po odejściu od komputera czy konsoli. Historii, które chce się przeżyć jeszcze raz, jak najszybciej. Których nie udźwignąłby żaden film czy serial, a książka nie pozwoliłaby aż tak wczuć się w tę opowieść.
Gdy tylko skończyłem "Dziki Gon", pomyślałem: "cholera, potrzebuje jeszcze jednej takiej historii". Chciałem fabuły, która nie jest jedynie marnym zlepkiem paru scen, będących pretekstem do robienia sieczki z kolejnych tabunów wrogów. Potrzebowałem... przeżycia. Historii, która napotkana w naszym prawdziwym świecie, zapadłaby nam w pamięć do końca naszych dni.
I gdy wreszcie odpaliłem sezon drugi growego "The Walking Dead", wiedziałem, że znów trafiłem pod dobry dach. Opowieść o małej dziewczynce przemierzającej świat po apokalipsie zombie jest czymś naprawdę niesamowitym. Tytuły od Telltale Games są właściwie bardziej interaktywnymi filmami niż typowymi grami, ale są interaktywne wystarczająco mocno, by poczuć moc tego growego wciągnięcia się w opowieść.
To wszystko tylko wirtualni ludzie. Niezbyt nawet ładni, bo twórcy nie postarali się o jakąś cudowną grafikę. Ale coś jednak strzela w głowie, gdy w "The Walking Dead" musisz wybrać między dwiema z tych nierzeczywistych osób. Musisz pomóc jednej z nich, zostawiając drugą na pastwę losu. I tak naprawdę nie wiesz, jak się ta historia skończy. Czy rzeczywiście Twoje dobre chęci na cokolwiek się zdadzą? Czy masz myśleć "tego lubię, ale ona się nam bardziej przyda", czy też polegać wyłącznie na swoich emocjach?
Małą dziewczynką samą w wielkim świecie. Wiedźminem Geraltem poszukującym ukochanej osoby. Kapitanem statku kosmicznego, który stoi przed wizją utraty swojej załogi. Wschodnioeuropejskim imigrantem, przybywającym nielegalnie do USA. Ba, nawet zwykłym żołnierzem, którego zadaniem jest sprać parę tyłków.
Bo i jego historię można porządnie opisać. Można ją jednak i spieprzyć. Po "The Walking Dead" zabrałem się za "Army of Two: The Devil's Cartel". Strzelanka, szczerze mówiąc - średnio przyjemna. Między innymi przez swoją głupią, zupełnie niepotrzebną fabułę, która jest wyłącznie pretekstem do zabijania kolejnych setek przeciwników. Potem przyszła pora na grę o snajperze. Nie pamiętam nawet jej tytułu. Taka sama sytuacja. Fabuła to totalny bullshit, którego równie dobrze mogłoby nie być. Bo przecież tu i tak chodzi o jedno - zabijanie.
Po "Wiedźminie" przestało mnie to kręcić już praktycznie całkowicie. Nie chcę gier bez dobrych opowieści. Mam dość pustej rozrywki, nawet, jeśli sprawia ona mi ciągle radość. Domagam się czegoś więcej. Czegoś, co zatrzyma mnie przy konsoli do drugiej w nocy nie z powodu myśli "jeszcze jedna plansza...", ale "chcę wiedzieć, co będzie dalej". A gdy już odejdę od gry...
fiołkowe oczy mokre od łez.
Przypominam przy okazji, że więcej o grach będę mówił dziś w swojej cotygodniowej, wtorkowej audycji radiowej. "Vice City FM" posłuchacie na Radio17.pl od 20 do 21.
Najlepsza fabuła według mnie była w "Najdłuższej podróży".
OdpowiedzUsuń