Ubiegły tydzień stał w polskim rapie pod znakiem kawałka "Euforia" z producenckiej płyty Pawbeatsa. Nie jest to jednak ewidentnie track stricte hip-hopowy, ociera się on bowiem mocno o pop oraz elektronikę. Rapowym śladem w tym utworze jest właściwie jedynie dłuższa zwrotka Quebonafide. Światek hip-hopowy jednak z tego wszystkiego się cieszy, jednocześnie będąc... przerażonym.
Światek ten zresztą boi się już od dawna. Boi się totalnego przejścia ich ukochanego gatunku muzyki do światka mainstreamu. Kolejne granice zostają już bowiem powoli przekraczane. Do rapu dotarł już bowiem szeroki przekrój ludzi młodych: słuchają go szalone nastolatki, gimnazjaliści w rurkach, gimnazjaliści w dresach, a nawet muzyczni hipsterzy. Wszyscy oni określani są jednym słowem -sezonowcy.
Tylko jedna granica nie została jeszcze naprawdę porządnie przekroczona: polski rap nie dotarł do najbardziej mainstreamowych stacji radiowych. Eska czy RMF FM nie mają w swoich najbardziej hitowych audycjach miejsca dla utworów, które pojawiają się coraz częściej na empetrójkach i telefonach ich licznych słuchaczy. To się jednak może zmienić.
Czy "Euforia" będzie takim wyznacznikiem tego przejścia do mainstreamu radiowego? Trudno powiedzieć. Trafienie w gust słuchaczy takiej Eski często bywa naprawdę przypadkiem, bo nie każdy kawałek spodoba się ludziom, nawet jeśli będzie się go wałkowało pierdyliard razy. Załóżmy jednak,iż "Euforia" rzeczywiście staje się hitem na miarę najważniejszych rankingów polskich radiostacji. Co się dzieje?
"Prawdziwi" słuchacze rapu płaczą. Odrzucają ten kawałek, gardzą nim, opluwają go. Nawet ci, którzy jeszcze jakiś czas temu propsowali go na swoim ukochanym forum i rzucali pochwałami w komentarzach na Fejsbuczku, teraz zaczynają być obrażeni. Bo dostali wreszcie jarzące się neonami zielone światło, które mówi: "nie jesteś już wyjątkowy - ten kawałek znają wszyscy".
Że niby opowiadam bajki? Cóż, wystarczy wrócić do sytuacji, jaka miała miejsce w przypadku Macklemore'a. Cóż to był na początku za hype, gdy pojawiła się jego kolejna płyta. Zachwycali się nią wszyscy, domagano się jak najszybszego pojawienia się tego krążka w polskich sklepach, okrzykiwano go albumem roku. Jaki był zaś ewidentnie największy przebój z "The Heist"? Oczywiście "Can't Hold Us".
I właśnie to nieszczęsne "Can't Hold Us" zostało uwielbione przez radia. W Stanach taka sytuacja to normalka, ale w Polsce był to spory przełom. Wtedy rzeczywiście "Can't Hold Us" znali i rapowali/śpiewali wszyscy. Słychać go było wszędzie - w radiach, na imprezach, w słuchawkach przypadkowych ludzi. Co więc zrobili polscy fani sprzed paru miesięcy? Nagle zmienili zdanie i uznali, że tego kawałka nie da się słuchać.
Wymówek było mnóstwo. Jedni mówili: "przejadło mi się to", inni zupełnie wymazywali "Can't Hold Us" ze swojej pamięci i zapominali o tym, że umieścili go na Fejsbuczku parę miesięcy wcześniej. Ja nawet tych bzdur nie miałem ochoty komentować. Pozostałem przy śmianiu się z nich w duchu i uśmiechaniu się za każdym razem, gdy tego typu uwagi widziałem.
Jak takie zachowanie nazwać? Poważnie i współcześnie można rzecz: hipsterstwo. To hipsterstwo w złym sensie, często wyśmiewane określeniami typu: "hipster to człowiek, który słucha zespołu znanego tylko przez dziesięć osób na świecie". Zabawne, bo duża liczba tych polskich fanów rapu pragnie dokładnie tego samego - być jak najbardziej wyjątkowym w swym guście muzycznym. Pragnienie to natomiast ubóstwiają oni tak bardzo, że są w stanie innych wyśmiewać i obrażać.
Można więc tego typu zachowanie nazwać również inaczej, tak bardziej swojsko, ale i dosadniej - idiotyzm. Tym dla mnie jesteście, drodzy hipsterscy prawilniacy - idiotami.
Źródłami: Flickr.com |
Nooo, bez kitu - indywidualizm rywalizacyjny święci trumfy! :C
OdpowiedzUsuńWoah, cóż za zwrot! Pierwszy raz taki słyszę, szczerze mówiąc, ale już mi się spodobał :D
UsuńTaka prawda. Podobna sytuacja do bożków slizgu, którzy po staniu się "popularnymi" już przestają być tymi bożkami
OdpowiedzUsuńKilku takich "bożków" rzeczywiście ostatecznie tak skończyło, ale mam wrażenie, że tych paru największych jednak wciąż na Ślizgu swoją rangę utrzymało.
UsuńZawsze mnie zaskakiwało takie podejście, przecież kiedy wykonawca, którego lubimy staje się popularny, to tylko się cieszyć. Co nie zmienia faktu, że zawsze odczuwam ogromną satysfakcję, kiedy odkrywam jakąś perełkę, która ma ~1000 wyświetleń na swoim najpopularniejszym tracku na youtube.
OdpowiedzUsuńTeż lubię odkrywać takie niszowe smaczki, ale wtedy od razu dzielę nimi z innymi, by również je poznali. Im taki zespół będzie ostatecznie popularniejszy, tym ja się z tego swojego odkrycia będę bardziej cieszył :)
Usuń