Zawsze, gdy premiery kinowe do siebie w ogóle mnie nie przyciągają, mam wielki dylemat, jaką też produkcję powinienem zrecenzować na blogu. Staram się znaleźć zawsze coś mniej typowego, często niszowego i nieznanego. Takie poszukiwania wielokrotnie zajmowały mi dobre kilkadziesiąt minut. Tym razem było podobnie, ale trafiłem ostatecznie na tytuł, przy którym w myślach od razu pojawiło mi się: "biorę to!".
Po pierwszych parunastu minutach filmu, wciąż ciężko jest powiedzieć, o czym on tak naprawdę jest. Dopiero po jakimś czasie wszystko się przed widzem krystalizuje i normuje. Jest to tym samym opowieść o dziwnej krainie, nad którą pewnego rodzaju władzę sprawują, zamieszkali na umieszczonej na wodzie wieży, osobnicy, w pewnym stopniu jednak zwykłych ludzi nieprzypominający. Ich historia wiąże się z niejakim One (Ron Perlman). Wyrusza on w podróż za swym, porwanym przez oddziały swoistej policji, "braciszkiem". Trop prowadzi zaś właśnie do wspomnianej wieży.
Od razu rzuca się w przypadku "Miasta zaginionych dzieci" jedna rzecz - ten film jest cholernie dziwny. Przeniesieni zostajemy do strasznie nietypowego świata, a na dodatek główni bohaterowie są w większości przykładami równie mocno pokręconych osobników. To twór totalnie surrealistyczny, pełen niesamowitych zdarzeń i "stworów". Nie jest to jednak horror, a produkcja umiejscowiona gdzieś na pograniczu fantasy i science-fiction.
Co jednak zdecydowanie najciekawsze - "Miasto zaginionych dzieci" ogromnie przypomina kultową już grę wideo, "Bioshock". Pomijam sam steam-punkowy klimat, bo jest on tylko podstawą podobieństw. Są poza tym porywane dzieci, jest w pewnym sensie podwodny świat, jest koleś w old-schoolowym stroju nurka, jest i motyw, który można by porównać do relacji między Tatuśkami a Little Sisters w "Bioshocku". Jestem wręcz pewien, że twórcy gry musieli się inspirować "Miastem zaginionych dzieci". Dla fanów "Bioshocka" film ten jest ewidentnym must-watchem.
Jest tylko jeden istotny minus recenzowanego dziś filmu - czasem historia płynie tu zbyt szybko. Wydaje się wtedy, jakbyśmy nie dostawali jej w pełni, a jedynie jako pewnego rodzaju streszczenie. Wyglądało mi to trochę, jakby film był ekranizacją bardzo rozległej i dokładnej książki, ale żadnej tego typu informacji w sieci nie znalazłem. Jest to tym samym jeden z nielicznych przykładów filmu, który moim zdaniem powinien trwać dłużej.
Mimo tego małego uszczerbku, "Miasto zaginionych ludzi" i tak na długo zapadnie mi w pamięć. Powiedzieć o tej produkcji, że jest ona "nietypowa", to zdecydowanie za mało. Jeśli lubicie motywy surrealistyczne, będące w dużej mierze bardzo "creepy", koniecznie sprawdźcie ten francuskojęzyczny twór. Zdecydowanie polecam.
Szczerze powiedziawszy obejrzałam ten film od razu, jak zobaczyłam, że napisałeś gdzieś na fejsie, bodajże, że to coś dla fanów Bioshocka, nie czytając nawet recenzji. No i to jest klimat! Takie filmy zawsze na plus. ;) Dzięki!
OdpowiedzUsuńProszę bardzo! Mam już na oku kilka innych filmów w podobnych klimatach, z których BioShock podobno też czerpał, więc obejrzę i zrecenzuję je w wolnej chwili :)
UsuńA to ja czekam! Chyba, że chcesz rzucić tytułem. ;)
UsuńW ogóle to pszypadeg, ale dzień po obejrzeniu 'miasta..' chciałam zobaczyć jakiś tam inny film, nie pamiętam jaki, a po wpisaniu paru liter wyskoczyło mi 'delicatessen'. Totalnie nie wiedziałam co to jest, ale widziałam tylko, że post-apo i czarna komedia to z miejsca zaczęłam oglądać. A tu się okazuje, że to film tych samych twórców. :o Przy okazji bardzo spoko, nie wiem czy widziałeś, polecam. ;)
Na IGN jest fajna lista - http://uk.ign.com/articles/2010/02/11/if-you-like-bioshock
UsuńMnie najbardziej "Dark City" z tego interesuje.
Co do "Delicatessen", to też mam dopisane do listy filmów do obejrzenia, właśnie dlatego, że zrobili go kolesie od "Miasta zaginionych dzieci" :D
Oo dzięki, skorzystam. A Dark City jak najbardziej polecam. ;)
Usuń