Historie bez końca

Są zasadniczo dwa typy historii, nawet jeśli nie perfekcyjnych, to przynajmniej bardzo dobrych. Pierwsze to te, które uznajemy za wręcz maksymalnie opowiedziane, bez niedopowiedzeń i z wyjaśnieniem (prawie) wszystkich tajemnic. Zwykle kończą się jakimiś wzniosłymi wydarzeniami, przykuwającymi uwagę i mówiącymi wprost: "oho, to jest właśnie The End z prawdziwego zdarzenia".

Drugi typ historii, to te które kończą się bardzo otwarcie. Nie każda jednak z takich opowieści jest naprawdę świetna. Zdarza się, że otwarte zakończenie wkurza dlatego, iż widzimy ogromną ilość niedopowiedzeń, które mogłyby w swobodny sposób być  wyjaśnione w czasie całości. Wtedy taki ending wyłącznie wkurza i prowadzi wielokrotnie do przekreślania całej historii.

Są jednak te lepsze otwarte zakończenia. Te, które uznajesz za przeprowadzone naprawdę świetnie, rozpisane w najlepszym ku temu miejscu. Jednocześnie zostawiają one jednak mnóstwo niedomkniętych furtek, przez które koniecznie chciałoby się przejść, żeby zobaczyć dalsze losy bohaterów. A stworzenie opowieści, popychającej ku takim pragnieniom, niekoniecznie jest łatwe.

Opowiadałem Wam ostatnio o serialu "Skins" i fakcie, że zacząłem go sobie przypominać. Gdy piszę te słowa, właśnie zakończyłem drugi sezon, a tym samym pierwszą generację bohaterów. Pod koniec emocje we mnie buzowały, bo finał został rozplanowany i zrobiony naprawdę świetnie. Zostawił on jednak właśnie mnóstwo otwartych furtek, opowiadających dalsze losy postaci. I choć dobrze wiem, że scenarzysta przygotował to naprawdę świetnie, tak jednocześnie mam ochotę dorwać go i zapytać się: "ale co było dalej, do cholery?!".

I założę się, że nie byłem jedyną osobą, która tak po finale "Skinsów" myślała. Popatrzcie chociażby na fanów (czy raczej w większej ilości chyba jednak fanki) takich sag jak "Harry Potter" czy "Zmierzch". Nie ma opcji, by uznać te książki za literackie dzieła godne Nobla. Ale stworzyły one historie, w których zakochały się miliony, z których wielu nie mogło pogodzić się z końcem historii swych ulubionych bohaterów.

Byli do nich tak przywiązani, że zaczęli tworzyć własne kontynuacje ich przygód. Większość z nich była kiepska, ale zdarzały się perełki. Co ciekawe, taki "Potter" nie miał przesadnie otwartego zakończenia. Tam wszystko skończyło się w odpowiedni sposób i doceniam do dziś Rowling, że zrobiła to z taką klasą. Losy bohaterów zostały określone i - w przeciwieństwie do "Skins" - wiemy, jak się zakończyła ich historia. A jednak fani pragnęli dostać więcej, bo byli tak przywiązani do swych ulubieńców.

Można więc nie lubić takich tytułów jak "Zmierzch", ale trzeba przyznać, że pewnego rodzaju sztuką również jest stworzenie historii oraz zakończenia, które będzie skłaniało do mówienia: "dajcie mi więcej!", gdy jest się jednocześnie pewnym odpowiedniości danego "The End". Ja sam dziś chciałbym się strasznie dowiedzieć, co też dalej stało się z bohaterami "Skins". A jednocześnie rozumiem ten zabieg scenarzysty, który chce dać każdemu wolną rękę w dopowiedzeniu sobie tej historii.

Jak się więc kończą dzieje uwielbianych postaci? To zależy tylko od nas. I jest coś pięknego w tym, że można po takim zakończeniu położyć się w totalnym zamyśleniu i ułożyć sobie dalsze losy tych, z którymi w jakiś sposób się związaliśmy.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

Źródło: Flickr.com

2 komentarze:

  1. Tak samo z Californication...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja "Californication" swego czasu obejrzałem jeden sezon i zacząłem drugi. Potem chciałem dokończyć, ale jakoś nie mogłem się przemóc :/

      Usuń