Z określeniem z tytułu dzisiejszego postu spotkałem się niejednokrotnie w kontekście serialu "The Wire". Mówiono mi: "nie widziałeś go jeszcze? To idź szybko to zrobić!". Zapewniano mnie, że produkcja te jest iście fenomenalna, dla wielu była wręcz najlepszym tworem serialowym, jaki kiedykolwiek widzieli. Pod koniec tegorocznego lata postanowiłem więc wreszcie rzeczywiście wziąć się w garść i sprawdzić, na czym to całe zamieszanie z "The Wire" polega. Pięć sezonów mignęło mi przed oczami w ciągu mniej więcej miesiąca. I powiem od razu - to nie jest najlepszy serial, jaki widziałem. Ale tego, że jest fenomenalny, odmówić mu nie można.
"The Wire" opowiada historię policjantów z amerykańskiego miasta Baltimore. To taka oficjalna informacja, którą znajdziecie prawdopodobnie na większości serwisów filmowych. I istotnie jest tak, że serial ten mówi o baltimorskiej policji, skupiając się na kilku bohaterach, w tym istnej twarzy serialu, Jimmym McNulty. Trafia on pewnego dnia do wydziału, którego zadaniem jest rozpracowanie jednej, konkretnej grupy przestępczej. Tak zaczyna się właśnie historia w "The Wire".
Policjanci to jednak nie jedyni bohaterowie serialu. Równie dużo miejsca poświęcone tu jest przestępcom, z którymi "tym dobrym" będzie dane się zmierzyć. Poznajemy chwile z życia nie tylko szefostwa narkotykowych grup, ale i osób niżej ustawionych w hierarchii. Patrzymy na sprawy ich oczami, dzięki czemu czujemy się jak istny wszechwiedzący narrator, z rozbawieniem obserwujący przekomarzanie się policji i bandziorów.
Kultowy serial porusza również istotne kwestia społeczne. Powstaje dzięki temu dodatkowa, trzecia grupa bohaterów, często równie charakterystyczna, co ludzie z dwóch pierwszych ekip. Dodatkowo, twórcy postanowili każdy z pięciu sezonów objąć innym tematem przewodnim. Zaczyna się stricte od narkotykowych wojen, przechodząc przez problemy miejskiego portu, politykę, szkolnictwo, a na dziennikarstwie kończąc. Tak naprawdę ostatecznie wszystkie jednak w jakiś sposób się łączą, będąc porwanym przez nurt tego pierwszego tematu. Bo to właśnie przestępczość nadaje temu serialowi najbardziej istotny bieg.
"The Wire" ma fantastyczną historię i równie dobre tło dla wszystkich wydarzeń - to trzeba przyznać. Fabuła potrafi totalnie wciągnąć i zachęcać do zastanowienia się nad nią nawet długo po obejrzeniu odcinka. Dodatkowo całość okazuje się być niesamowicie kompletna i piąty sezon - a szczególnie jego finałowy odcinek - jest prawdziwym ukoronowaniem i podsumowaniem całego serialu. Mało który serial w ostatnim epizodzie wywołuje uśmiech na twarzy z powodu radości, jaką sprawia świetne zakończenie całej historii.
Poza tym "The Wire" to również genialnie rozrysowane postaci. Już teraz wiem, że na bardzo długo zapamiętam kilka z nich. Wśród nich znajduje się nie tylko wspomniany już Jimmy McNulty, ale również chociażby detektyw Lester Freamon, Omar, którego boją się wszyscy dealerzy czy też bezdomny narkoman Bubbles. Niesamowitym jest zresztą sam fakt, że w tym serialu jest naprawdę ogrom postaci i praktycznie każda z nich od razu zapada w pamięć. Bohaterowie to jeden z największych plusów "The Wire" i ich kreacja jest naprawdę godna pochwały.
Do kilku rzeczy podczas tych swoich kilkudziesięciu seansów się przyczepiałem i choć nie mają one przesadnego wpływu na fakt, że ostatecznie ten serial naprawdę okazuje się fenomenalny, to jednak o dwóch takich wadach wspomnieć muszę. Po pierwsze - według mnie odcinki są tu po prostu za długie. Czterdzieści pięć minut to naprawdę najbardziej optymalna długość dla jednego epizodu serialowego i przedłużanie go do godziny powoduje, że jakkolwiek fabuła nie byłaby ciekawa, to w pewnym momencie każdy odcinek zaczyna zwyczajnie nużyć.
Druga wada dotyczy natomiast samej fabuły. Owszem, jest ona świetna, jednak kilka wątków w pewnym momencie zostało kompletnie i bezsensownie urwanych. Miało to miejsce szczególnie gdzieś w okolicach trzeciego i czwartego sezonu. Piąty jest natomiast naprawdę dobrą rekompensatą, bo - tak jak już wspomniałem - większość wątków doprowadza on do końca, dodatkowo podrzucając trochę smaczków.
"The Wire" jest więc serialem świetnym i niezmiernie mi miło, że mogłem go wreszcie obejrzeć i teraz opowiedzieć Wam o nim za pośrednictwem bloga. Początkowo obawiałem się, iż może to być coś w rodzaju słynnych seriali pokroju "CSI", których - przyznaję bez bicia - nie trawię. "The Wire" okazuje się być jednak czymś o wiele ponad to. Bo tu wszystko wydaje się być realistyczne, nie ma żadnej naciąganej techniki ani nieprawdopodobnych przestępstw.
Dzięki temu całość okazuje się nie być głupiutką produkcją dla przeciętnego widza. Trochę to zadziwiające, bo wiele seriali policyjnych utwierdziło nas w przekonaniu, że tego typu tytuły są rozrywką przeciętnego poziomu, czymś niewybijającym się na szczyty kinematografii. Tymczasem tutaj dostajemy twór naprawdę ambitny i to słowo wychodzi ze mnie w tym przypadku bez jakichkolwiek trudności.
To telewizyjne dzieło, którego przegapić rzeczywiście nie można. Przyłączam się więc do tych wszystkich, którzy polecają "The Wire" zawsze, gdy ktoś pyta o dobry serial. Dla mnie nie jest to może i ten najlepszy i najbardziej wyjątkowy, ale top 3 aktualnie ewidentnie mu się należy. Must-watch.
0 komentarze: