Mało który film może poszczycić się takim hypem na niego jak "Spectre". Powiecie - "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Ja powiem - cholera, przecież na niego poszły tylko niewyżyte seksualnie fanki książki. No i przymuszeni przez nie faceci. A nagle na nowego Bonda chce iść każdy. Ktoś, kto nie widział żadnego innego filmu z Agentem 007 albo ktoś, kto za sobą ma jedynie "Skyfall". Mam wrażenie, że to tacy właśnie ludzie zajęli większość miejsc w salach kinowych na "Spectre". Wśród nich i ja. Człowiek, który wcześniej widział tylko "Skyfall" właśnie.
I nie wiem, szczerze mówiąc, jak bardzo w tym tkwi wina tego, że nie do końca wiem, co się w tym filmie działo. To znaczy - zaczyna się całkiem normalnie. Ot, Bond zdejmuje kolejnego kolesia, by za chwilę zostać za to "uziemionym" przez swoich przełożonych. Pomimo tego i tak rusza w swoją wielką krucjatę, tym razem mając na celowniku tytułową organizację SPECTRE. I to w dużej mierze tyle, jeśli chodzi o rzeczy sensowne w fabule tego filmu
Może więc tutejsza fabuła jest po prostu po to, by pokazywać widzowi kolejne cudowne akcje Bonda? Brałem to pod uwagę. W rzeczywistości jednak miałem wrażenie, że akcji jest tu... dość mało. "Pościgi, strzelaniny, skurwysyny"? Tak, ale równie dużo jest tu gadaniny, przynoszącej w większości po prostu zabawne dialogi. Fabułę bardziej próbuje się tu tłumaczyć czynami, nie słowami.
Trzeba być też przygotowanym na to, że nowy Bond jest - nazwijmy to - "aż nazbyt tradycyjny". Pełen przewidywalnych i abstrakcyjnych motywów, na które naprawdę nie ma już miejsca we współczesnym kinie. Gdyby nie był to film o 007, zostałby za takie elementy doszczętnie przez recenzentów zniszczony. Tymczasem wielu milczy - bo przecież to Bond i tak powinno być, prawda?
Mam wrażenie, że "Spectre" zapadnie sporej rzeszy osób jako film zupełnie niecharakterystyczny. Bo nie ma tu nic, co zapiera dech w piersiach, co wżyna się w głowę. Idealnie podkreśla to główny badass - choć grany przez świetnego Christophera Waltza, jest postacią jakby bez charakteru, nudną przeszkodą na drodze Bonda do zwycięstwa.
Jest luksusowy samochód, jest urocza blondynka, jest drogi garnitur - jest wszystko to, co już dobrze znamy. Nawet, jeśli z Bondem nie mieliśmy wiele do czynienia. Agent 007 dostarcza mnóstwo rozrywki, a jakże, ale ciągle utwierdza się w przekonaniu, że to wystarczy. Niestety - po dwudziestu kilku odsłonach serii niektóre rzeczy po prostu robią się już nieświeże. Miłą odmianą byłoby więc, by wzięto się wreszcie w garść i doprowadzono do rewolucji w świecie Bonda.
A moim ostatnim sposobem znęcania się nad "Spectre" będzie jeszcze jedno zdanie: tegoroczne "Mission Impossible" było lepsze. In your face, James.
0 komentarze: