Wierzę w jednorożce

Dobry tytuł filmu to podstawa sukcesu. Czasem wystarczy do nazwy swojej produkcji wrzucić słowo "miłość", by w kolejkach na jego projekcję przepychały się tłumy zakochanych par. Można też jednak być trochę bardziej ambitnym i opracować tytuł o wiele bardziej zaskakujący i - co najważniejsze - intrygujący. Za taki niewątpliwie można uznać "Wierzę w jednorożce".


Davina jest dziewczyną, z którą na pewno wiele nastolatek może się utożsamiać. Nie jest jakimś totalnym outsiderem, ale nie należy też do żadnej paczki modnych ludzi. W samym filmie poznajemy właściwie tylko jedną jej przyjaciółkę - kto wie, może tylko tę jedną ma. Wolny czas spędza w domu, opiekując się chorą matką i uciekając od normalnego życia do świata fantazji, pełnego jej tylko znanych tajemnic.

Davina zakochuje się w trochę od siebie starszym chłopaku - takiej uwspółcześnionej wersji metalowca, z długimi włosami, deskorolką pod pachą i mieszkającego w ciemnym, brudnym pokoju. Jakimś cudem cicha dziewczyna również przykuwa uwagę swojego wybrańca, dzięki czemu oboje kończą trzymając się za ręce i namiętnie całując. "Wierzę w jednorożce" to przede wszystkim podróż tej dwójki w nieznane old-schoolowym samochodem chłopaka, korzystająca z motywu nastoletniego love story, ale wychodząca poza typowy kontekst tego typu historii.


Ani nie jest to film pozytywny, ani też negatywny. W "Wierzę w jednorożce" łączą się takie typowe piękne momenty, które człowiek zapamiętuje do końca życia z takimi, które będziemy usuwać w jak najdalsze zakamarki naszej pamięci. To nastoletnie love story, które wyjątkowo mocno zbliża się do tego, jak może naprawdę wyglądać pierwsza miłość.

Oryginalności "Wierzę w jednorożce" dodaje klimat amerykańskiej, słonecznej prowincji i wyjątkowe przerywniki związane z wyimaginowanym światem Daviny. Historie z prawdziwego świata zostają przełożone na magiczne opowieści w jej wyobraźni, pełne bajkowych zwierząt i bestii. Ręcznie robione maskotki jednorożca i reszty zgrai zostały uszyte z materiałów należących do odpowiadających im w filmie postaci, a do tego wszystkie tego typu scenki nagrano metodą animacji poklatkowej. Wygląda to naprawdę świetnie i jest jedną z rzeczy najbardziej cieszących w tym filmie oko.


Oczywiście - nie jest to na pewno twór idealny. Mam kilka mniej lub bardziej istotnych przytyków w stronę "Wierzę w jednorożce", dotyczących w szczególności potraktowania po macoszemu paru wątków. Zostają one nakreślone w scenariuszu, po czym nagle znikają i już nie powracają. Najgorsze jest chyba takie porzucenie motywu chorej matki, co jednak w jakiś sposób wyjaśnione zostało przez reżyserkę filmu. Umieściła ona bowiem w tej roli swoją własną rodzicielkę, również przykutą do wózka, która jednak poza problemami fizycznymi ma także te związane z psychiką. To niestety spowodowało problem w pociągnięciu dalej motywu matki, choć miał on w zamierzeniach grać o wiele większą rolę w filmie.

Jakim jednym słowem można określić "Wierzę w jednorożce"? Uroczy. Niepozbawiony błędów, z kilkoma nudniejszymi fragmentami, ale mimo wszystko uroczy i przyciągający wzrok. Zapamiętam go na dłuższy czas i będę polecał innym, tym bardziej, że jestem ogromnym zwolennikiem i propagatorem amerykańskich filmów indie o nastolatkach. 

A na koniec zdjęcie z reżyserką tejże produkcji. Oczywiście - koniecznie z rogami jednorożców!

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika miki77pl (@miki77pl)

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!
---
Wszystkie teksty związane z festiwalem PKO Off Camera znajdziesz TUTAJ.

1 komentarz:

  1. Gdzie mogę obejrzeć film "Wierzę w jednorożce" w języku polskim? Proszę o pomoc :)

    OdpowiedzUsuń